Z ziemi włoskiej do Polski, czyli SellaRonda Hero
Źródło: Roman Karwat
08 Jul 2011 14:19
tagi:
Gomola Trans Airco, Sella Ronda, Włochy
RSS Wyślij e-mail Drukuj
Czy warto przejechać samochodem przeszło 2000 km by móc pościgać się na rowerze „marne” 50 km ? – oczywiście każdy normalny człowiek odpowie, że nie. Na szczęście uczestnikami naszego wyjazdy na maraton Sellaronda Hero nie byli wariaci, więc wyjechaliśmy w silnej, kilkunastosobowej grupie kilka dni wcześniej, by do tych 50 czy 80 km wyścigowych dołożyć o wiele więcej km turystyczno-treningowych…

Środa wczesny ranek – wszyscy jeszcze smacznie śpią a my już zapakowani, w samochodach, w drodze przez pół Europy do małej mieściny zagubionej w głębi południowego Tyrolu. Na miejsce docieramy wieczorem, akurat na czas by się rozpakować i zdążyć porządnie wyspać.

Sella Ronda


W czwartek pierwsze spotkanie z tutejszymi górami – część zespołu postanawia dotrzeć z/na rowerach wyżej niż goście od wspinaczki wysokogórskiej, część ściga się z samochodami po tutejszych asfaltach – próbując przy tym taranować co mniejsze…

Sella Ronda


Piątek to typowy dzień przedwyścigowy – obżarstwo, leniuchowanie, kontrola sprzętu, a pod wieczór załatwianie formalności startowych. Warto wspomnieć o sowitym pakiecie startowym ufundowanym przez sponsorów – każdy dostaje plecak, pamiątkową koszulkę i bandamę kolarską.
Sobotni wyścig startuje o 8.00, z racji odległości dzielącej naszą kwaterę od miejsca startu powtarza się scenariusz ze środy :( - pobudka przed „kurami”. Szybkie ubieranie, śniadanie
i już zdobywamy pierwszą tego dnia przełęcz – na razie samochodem. Na miejsce docieramy na tyle wcześnie, by bez problemu zaparkować przy samym biurze i spokojnie się przygotować.

Sella Ronda


Organizator rozdzielił czasowo start uczestników z licencją i tych bez – tworzą osobne sektory. Nikt się nie przepycha, nikt nie próbuje wyprzedzać innych zanim jeszcze wyścig się rozpoczął – czy to tylko wina sennego ranku czy też inna kultura kolarska?
Wreszcie start – spiker podnieca się w kilku języka na raz, pstrykają flesze, helikopter krąży jak stado much a my spokojnie, nieśpiesznie zaczynamy wspinaczką.

Sella Ronda


Droga wiedzie kilka kilometrów asfaltem a potem szutrami ostro pod górę – jednak prawie (dla mnie) wszystko da się podjechać. Na szczycie bufet – z racji bliskości startu praktycznie z samą wodą – zaczynamy zabawę w dół. Pierwsze dwa zakręty i na białych szutrach wypadam od razu z trasy – nasza technika zjazdu nie na wiele się zdaje na tutejsze podłoże. Na szczęście za chwilę zaczyna się łąka w dół – można brać się do odrabiania strat z podjazdu. Kilometr czy dwa dalej potężny korek – pierwszy mocniej nachylony singiel wstrzymał wyścig.

Sella Ronda


Stoimy w kolejce posuwając się w dół noga za nogą – wszyscy uśmiechnięci, bez kombinacji i przekleństw – więc to jednak inna kultura kolarska.
Po kilku minutach droga się poszerza i można zacząć jechać – znów zdradliwe szutry i znów lekki upadek. To nie nastraja do puszczania klamek, szczególnie, że obok trasy pogotowie opatruje liczne osoby, między innymi Łukasza. Dla niego to już koniec wyścigu – dla nas zaledwie faza wstępna. Jak wiecie po każdym podjeździe zaczyna się zjazd, a po każdym zjeździe – niestety podjazd – pod tym względem włoski maraton nie różni się od naszych – zaczynamy więc od nowa wspinaczkę. W nagrodę fajny, niezbyt wymagający długi singiel, na którym nałożyły się trasy obu dystansów – i znów bez pokrzykiwania, poganiania, przekleństw – kto może daje drogę, kto szybszy spokojnie czeka na odpowiednie miejsce do wyprzedzania.

Sella Ronda


W zasadzie na trasie słychać tylko grzeczne sorry i thanks w wielu językach.
Docieramy w końcu do drugiego bufetu – pora śniadaniowa – pora sprawdzić co jadają Włosi. Z dużych stosów zabieram dwie bułki – jedna z wędzonka, druga z salami – i spokojnie na przygotowanych obok bufetu ławeczkach wraz z wieloma innymi zaczynam siestę. Te kilka, kilkanaście minut dobrze wykorzystanego postoju przecież dla nikogo tu nie stanowi problemu – na bufetach czuć wyraźnie atmosferę pikniku. Z ociąganiem, trzeba jednak ruszać dalej, mamy wciąż z górki, jazda szlakiem pełnym nierówności i luźnych kamieni pozwala śniadaniu dobrze się ułożyć. Na spokojne trawienie też niebawem nadchodzi czas – radosna przyjemność zjazdu zamienia się w bolesną przyjemność podjazdu asfaltowymi i szutrowymi agrafkami bez końca – całe sznury wspinających się kolarzy po zdobywanym zboczu góry zamieniają się gdzieś w górze w niknące pojedyncze piksele.

Sella Ronda


Mija prawie wieczność, przerywana czasem krótkimi rozmowami z wyprzedzanymi i wyprzedzającymi kolarzami a i w końcu ja staję się tym pomarańczowo-niebieskim punkcikiem dla zaczynających dopiero podjazd. We wspinaczce i nawiązywaniu krótkich znajomości pomagało mi powtarzane cicho hasło z piosenki lecącej w radiu dzień wcześniej: „it’s so easy”, gdzie w miarę metrów pod górę wydłużało się do „soooooooo eeeeeeeeeeeeeeeaaaaaaaaaaaaaaaasssssssssyyyyyyyyy”.

Sella Ronda


Jesteśmy w końcu u podnóża stromych skał z których wyłażą jęzory niestety brudnego śniegu – teraz zdecydowanie najbardziej widokowa i trochę wymagająca część trasy - singiel do przełęczy i trzeciego bufetu. Wszystko co dobre kiedyś się kończy, ale nie tym razem. Na bufecie do dyspozycji, bez ograniczeń, sama chemia kolarska w postaci izotoników, różnych żeli i batonów a za bufetem najpierw szybki odsłonięty zjazd, a potem długi, leśny wymagający singiel (video będzie niebawem) - potem to co dobre naprawdę się już się skończyło. Wg. wykresu przewyższeń pozostaje zaledwie zdobyć ostatnią przełęcz a następnie przyjemnie w dół do mety – niestety to „zaledwie” oznaczało w moim przypadku w dużej części testowanie współpracy podeszw włoskich sidi z włoskimi kamykami – jak na jeden kraj pochodzenia nie są do siebie zbyt dopasowane (czyżby podróbka?).
Spod spuszczonej głowy widziałem jednak, że i moi rywale nie mają się wcale lepiej, więc nucąc coś w rodzaju „marsz, marsz z/po ziemi włoskiej…” zdobywałem kolejne miejsca w stawce. Jak już dało się jechać pod górę było jeszcze lepiej – włoskie chłopaki to chyba jednak bardziej sprinterzy, a może omijali bufety? Ja w każdym razie bufetów tego dnia nie omijałem – a na horyzoncie zamajaczył właśnie ostatni – czwarty.

Sella Ronda


Na nim wykazałem się rozwiniętym zmysłem taktyki i wrodzonymi cechami narodowymi – napchałem do kieszeni żeli tak by ścigającym mnie ich zabrakło – no i nikt już mnie więcej nie dał rady wyprzedzić. A wyprzedzać było gdzie – wiele kilometrów po szutrach (brr) i łąkach (wreszcie) w dół – korzystałem z tych możliwości prawie ile się dało. Z nienacka wyprzedzanie się zakończyło – metą – wpadając na ostatnia prostą usłyszałem znajome „romek dajesz, dajesz” ale dawać już nie było jak – postawili barierki. Pod tym względem mogli by się uczyć od Grabka i otworzyć dla chętnych wjazd na drugą pętlę – ciekawe czy ktoś by skorzystał?
Po maratonie grzecznie udaliśmy się na kwaterę a potem włoskim zwyczajem, który bardzo nam przypadł do gustu i kultywowaliśmy go codziennie, obaliliśmy kilka win i napchaliśmy się pizzami.

Sella Ronda


W niedzielę, korzystając z „bike day” – zamkniętych dla samochodów przełęczy – polansowaliśmy się w koszulkach HERO wśród nieprzebranego tłumu kolarek, kolarzy a nawet rowerzystów zdobywając przełęcz asfaltami, a potem szlakiem z maratonu w dół, niestety po raz wtóry będąc pokonanym przez dwie krótkie ścianki.

Sella Ronda


Wspominałem o włoskim zwyczaju? – pewnie już się domyślacie co robiliśmy w niedzielę wieczorem…
W poniedziałek czas było wyruszać w drogę powrotną – no i tu niestety znów zadziałał zwyczaj naszych powrotów z długich wypraw – swoje odstaliśmy na autostradzie w Austrii…
Pozostaje krótko podsumować wyjazd: maraton niewątpliwie wart „zaliczenia”, okolice stworzone do jazdy (jednak bardziej na szosówkach) na rowerze a włoskie kolarstwo amatorskie pod względem ilości i sposobu je uprawiających jest przed nami o całe pokolenie. Na szczęście w rywalizacji sportowej tego widać nie było, o czym możecie się przekonać sprawdzając wyniki z maratonu.

Komentarze:
Tego artykułu jeszcze nikt nie skomentował.
Bądź pierwszy!
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby skomentować ten artykuł.
Jeżeli nie posiadasz konta, zarejestruj się i w pełni korzystaj z usług serwisu.
Grupa Kolarska
Gomola Trans Airco
Get the Flash Player to see this rotator.
Wirtualne360
Gomola Trans Airco
Panorama 360, Gomola Trans Airco  - Team MTB

Najpopularniejsze artykuły
Subskrypcja
Promuj serwis LoveBikes.pl
RSS Wyślij e-mail Facebook Śledzik Gadu-Gadu Twitter Blip Buzz Wykop



Polecamy
Wejdź i zobacz!
Wspieramy:
MTB Marathon MTB Trophy MTB Challenge
© 2012-2016 Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie zawartości serwisu zabronione.
All right’s reserved.